Próżność – pokora

Ten logismos, cokolwiek miałby oznaczać dla naszego pokolenia, w praktyce wydaje się być dzisiaj cnotą, a dokładniej sposobem funkcjonowania w społeczeństwie. Tracąc wyczucie własnego miejsca, chcemy być w centrum. Nie potrafimy się zgodzić na to, że jesteśmy ignorowani czy odrzucani. Szukamy więc za wszelką cenę sposobów, by być ważnym. Wydaje się to jedynym sposobem, by nie zostać zadeptanym przez innych. Czyż bowiem nie jest tak, że każdy pamięta tylko o swoim interesie? Jeśli sami nie zatroszczymy się o swój, zginiemy.

Ten, skądinąd zrozumiały i niedaleki od prawdy, mechanizm może mieć konsekwencje bardzo subtelne, ale i daleko idące. Sam Ewagriusz zauważa, że „myśl o próżnej chwale jest bardzo subtelna i łatwo powstaje u ludzi prawych. Chce rozgłaszać ich zmagania i ugania się za sławą u ludzi”.

To normalne, że chcemy, by nasze wysiłki były zauważone i docenione. Najlepiej to sobie zapewnić, zyskując sławę niezależnie od tego, jak ją rozumiemy. W dzisiejszych czasach wystarczy zdobyć rozgłos, choćby za sprawą jakiegoś skandalu czy umiejętnie prowadzonej promocji, i już jest się sławnym. W taki sposób funkcjonują celebryci, czyli osoby znane z tego, że są znane. Stając się tak sławnym, trzeba potem wiele wysiłku, aby utrzymać się na szczycie. To oznacza, że wszelkie nasze wysiłki idą na to, by utrzymać sławę, a może nawet ją powiększyć. Nie liczy się to, co i jak robimy, ale jaki efekt to przyniesie dla naszej pozycji. Świetnie to widać w mediach społecznościowych, gdzie wartość wypowiedzi (postów) – także reklamowa – mierzona jest liczbą polubień. Tak dobiera się przekazywaną treść i formę, aby się podobały jak największej liczbie ludzi. Jak się podoba, to jestem zauważony, a w mediach społecznościowych można na tym nawet zarobić.

Ten mechanizm ma u podstaw opisywana przez Ewagriusza próżność, sprawiająca, że głównym motywem naszego działania jest podobanie się i docenienie przez innych. Jest to bardzo zgubne dla naszych intencji, które przecież są miarą moralnej wartości naszych czynów:

Powój pnie się wokół drzewa, a kiedy dojdzie do góry, wysusza korzeń. Próżność zaś wzrasta razem z cnotami i nie odstępuje, aż zniszczy [ich] siłę. (...) Próżny mnich jest robotnikiem bez zapłaty; podjął się trudu, lecz wynagrodzenia nie otrzymał. Dziurawa sakiewka nie przechowa tego, co zostało wrzucone, a próżność niweczy zapłatę za cnoty. (...) Wiatr usuwa [na piasku] ślad męża, a próżny – [swoją] jałmużnę. Rzut kamieniem nie dosięgnie nieba, a modlitwa tego, kto chce się podobać ludziom, nie dotrze do Boga. Próżność jest podwodną skałą – jeśli z nią się zderzyłeś, straciłeś ładunek.

Błędnie ukierunkowana intencja nawet najbardziej szlachetnych czynów odbiera im wartość, choć pozornie może dodawać skrzydeł. I to Ewargiusz dobrze opisuje: „Słabego uczyniła [próżność] krzepkim, a starca mocniejszym od młodzieńca, jeśli tylko byli przy tym liczni świadkowie. Łatwym wtedy post, nocne czuwanie i modlitwa, pochwała bowiem [z ust] wielu pobudza do pilności”. Właśnie taką postawę krytykował Pan Jezus u faryzeuszy wykonujących pobożne praktyki tak, by przede wszystkim się podobać ludziom (zob. Mt 6,5.16). Oczywiście nie ma nic złego w podobaniu się innym, owszem, jest to ważne przy dawaniu świadectwa o Panu Bogu. Motywacja ta sama w sobie nie jest jednak wystarczająca. W efekcie świadczy o jakimś braku w naszej tożsamości, że nie mamy na czym się oprzeć, potrzebujemy zewnętrznej podpórki. Mówiliśmy o tym przy okazji chciwości. W próżności to dążenie do znaczenia w oczach innych osiąga swoją pełnię, to życie nade wszystko opiniami o nas, połączone z troską i stosowaniem rozmaitych strategii, aby te opinie jak najskuteczniej kształtować.

Stąd niedaleka droga do narcyzmu, jednej z głównych chorób osobowości naszych czasów. Poświęca się jej mnóstwo literatury psychologicznej, socjologicznej i duchowej. Istotą narcyzmu jest, jak to ujmują niektórzy komentatorzy, „zakochanie się w sobie”, zgodnie z resztą z etymologią nazwy tej postawy, wywodzącej się z mitu o Narcyzie, pięknym młodzieńcu, który zakochawszy się we własnym odbiciu w wodzie, umarł z nieukojonej tęsknoty. Kiedy ulegniemy pokusie próżności, opinia innych służy budowaniu naszej wartości, dlatego chcemy być ważni, mieć pozycję, być kimś.

Co to ma wspólnego z Narcyzem? Wszak ostatecznie jego uznanie własnej wartości nie przynosi mu korzyści i bezpieczeństwa, lecz przeciwnie – śmierć. Gdyby próżność, czyli staranie o bycie na dobrej pozycji wynikającej z opinii innych dawała faktycznie szczęście, nie byłaby grzechem. Tymczasem, jak pokazują pisma Ewagriusza i praktyka, ta pozycja i spodziewane w związku z nią konsekwencje ostatecznie okazują się iluzją. Zawsze będzie niepewna, zagrożona, zbyt niska. Spodziewany pokój płynący z jej osiągnięcia zostaje wyparty przez niepokój troski o jej zachowanie. Powodem w obu przypadkach jest koncentracja na własnym ego, jego celebracja. W przypadku narcyzmu jest to zwyczajne upodobanie w sobie, we własnej osobie zarówno pod względem fizycznym, intelektualnym, jak i emocjonalnym. Troska o opinię jest tego odmianą, zmienia się tylko powierzchnia, w której się przeglądamy – już nie w lustrze, lecz w opiniach innych. I tu jest istota problemu, bo punktem odniesienia nie jest nasze serce, obecność w nim Boga, lecz wrażenie zewnętrzne, jakie wywołuje nasza osoba. Jest to więc punkt odniesienia tylko pośredni, zatem niewiarygodny. Nic więc dziwnego, że może prowadzić do zgubnych efektów.

Łatwo ten temat rozważać teoretycznie. W praktyce jednak skrywa on dynamikę trudną do zrozumienia, a tym bardziej do opanowania. Dlatego próżna chwała jest grzechem tak „zaawansowanym”. Wyrasta na podłożu dobrze „użyźnionym” poprzednimi. One to osłabiają naszą prawdziwą tożsamość, stopniowo kierując naszą uwagę i motywację na zdobycie tego, co zewnętrzne. Tracimy przez to nie tylko wewnętrzną spójność, ale i tożsamość. Pondato łatwo tutaj wpaść w samonakręcającą się spiralę: „Trudno jest uciec przed myślą o próżnej chwale. To bowiem, co czynisz dla jej zniszczenia, staje się dla ciebie nowym powodem do próżności”. Wszak można się chlubić nawet z walki z próżnością, będąc próżnym z powodu tego, że się… nie jest próżnym (przynajmniej we własnym mniemaniu), że „w pokorze nikt mnie nie prześcignie”.

W pewnych środowiskach taka postawa, którą jasno należy określić mianem „hipokryzja”, może być bardzo powszechna. Odbicie lustrzane może znaleźć odbicie w innym lustrze, a to z kolei w jeszcze innym. Kiedy punkt odniesienia wymyka się naszej uwadze, wszystko staje się możliwe – wiruje, chwieje się, odbija, rezonuje. Wszystko, tylko nie to, co naprawdę jest w nas i nas stanowi. Tak wychylamy się zawsze z przestrzeni naszej tożsamości i zatracamy się jak Narcyz, zachwycając tym, co jest poza nami, co jest tylko odbiciem. Przyjemność tego doświadczenia, mimo że iluzoryczna, jest jednak bardzo silna. Gra na subtelnych emocjach wymagających szczególnego dopieszczenia. To nie jest doświadczenie bezpośrednie, konkretne i wymierne, jak w przypadku obżarstwa, nieczystości czy chciwości. Tu mamy do czynienia z pewną grą, rodzajem samo-uwiedzenia. Jest możliwe, gdy brak nam do siebie dystansu i wynikającej z tego odpowiedniej samokrytyki. Stajemy się drażliwi i niegotowi na przyjęcie negatywnych bodźców dotyczących własnej osoby. W tym sensie próżność jest desperacką ucieczką przed smutkiem i acedią; możemy próbować wypełnienia pustki, jaką one powodują, właśnie organizowaniem małych radości, subtelnych i dyskretnych, ale bardzo miłych sercu. Ewagriusz zauważa to pozornie zaskakujące pokrewieństwo smutku i próżności: „Pochwały bowiem sprawiają próżność, nagany natomiast smutek. Gdzie bowiem jest próżność i smutek, tam są także wszystkie inne żądze. Przygnębieniu ulega ten, komu zabrano przedmiot jego żądz. Kto natomiast przeprowadza swoją wolę, ten nabawia się próżności”.

Smutny to obraz. Poddanie się próżności to rodzaj duchowej infantylizacji. Bezkrytycznie goni się za tym, co może nam schlebić, co wszyscy wokoło widzą, może nawet kiwają z politowaniem głowami (a może już nie, bo taka pogoń stała się normą), a my stajemy się niewolnikami dobrego mniemania o sobie.

Niestety, taka postawa może pojawiać się i u osób duchownych czy tych, które winny dawać świadectwo wartościom ducha: kaznodziejów, rekolekcjonistów, działaczy charytatywnych, pisarzy, youtuberów, liderów instytucji czy ruchów religijnych. Dzisiejsze media są forum przedstawiania i promowania idei, także głoszenia Ewangelii. Jednakże czystość intencji jest materią bardzo delikatną. Trudno do końca zbadać i osądzić motywacje czyjejś działalności, tym bardziej, gdy ma ona coraz większe grono odbiorców. Nie jest łatwo rozróżnić, kto promuje Pana Jezusa, a kto siebie. To szeroki temat, lecz ważny, bo bardzo podatny na zainfekowanie próżnością.

Fragment książki „Osiem spojrzeń na Pana Jezusa”

Bernard Sawicki OSB – absolwent Akademii Muzycznej im. F. Chopina w Warszawie (teoria muzyki, fortepian). Od 1994 r. profes opactwa tynieckiego, gdzie w r. 2000 przyjął święcenia kapłańskie, a w latach 2005-2013 był opatem. Studiował teologię w Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie oraz w Ateneum św. Anzelma w Rzymie, gdzie obecnie wykłada. Autor felietonów Selfie z Regułą. Benedyktyńskie motywy codzienności oraz innych publikacji.