Chciałam być jak modelka

To miała być zwyczajna, wakacyjna dieta, jaką  stosuje tysiące kobiet. Zamiast ziemniaków – inne warzywa, dużo owoców i ciemne pieczywo. Gdy po miesiącu waga wskazywała pięć kilo mniej, Basia była naprawdę szczęśliwa. Nareszcie się sobie podobała.  
 

     Basia zaczęła się odchudzać cztery lata temu. Był czerwiec, zbliżały się wakacje. – Zaliczyłam trzeci rok studiów i pomyślałam, że wreszcie powinnam zrzucić chociaż parę kilogramów. Nigdy nie należałam do najszczuplejszych dziewczyn – wspomina. To miała być zwyczajna, wakacyjna dieta, jaką stosuje tysiące kobiet. Zamiast ziemniaków – inne warzywa, dużo owoców i ciemne pieczywo. Gdy po miesiącu waga Basi wskazywała pięć kilo mniej, dziewczyna była naprawdę szczęśliwa. Nareszcie się sobie podobała.

     Basia zawsze była wycofana i trochę zakompleksiona. Zamiast spotkań ze znajomymi wolała książki i telewizor. Teraz wszystko się zmieniło. Stając przed lustrem, widziała nową, lepszą osobę. – Coś we mnie pękło, zapragnęłam poznawać nowych ludzi, wychodzić z domu. Chciałam, by inni zobaczyli, że już nie jestem szarą myszką, ale pewną siebie, atrakcyjną kobietąW krótkim czasie przeszła ogromną metamorfozę. Zaczęła nosić modne ubrania, nakładać makijaż. Stała się duszą towarzystwa. Ciągłe komplementy koleżanek sprawiły, że jeszcze zaostrzyła dietę. Jej dzień rozpoczynał się teraz od beztłuszczowego jogurtu, po południu jadła chińską zupkę, wieczorem ewentualnie jabłko. Głodzenie się zaczęło sprawiać jej satysfakcję. Z pustym żołądkiem czuła się lekka i wolna, natomiast jedzenie było dla niej dowodem słabości, braku silnej woli.

     Pierwsze kłopoty przyszły wraz z rozpoczęciem nowego roku akademickiego. Pomimo że Basia była w dobrej formie psychicznej, fizycznie czuła się coraz gorzej. Zaczęły ją dręczyć bóle głowy, kołatania serca. Ciągle było jej zimno. Rodzina i znajomi szybko zorientowali się, że dzieje się z nią coś złego. Chudła z dnia na dzień, ale wmawiała sobie i innym, że wszystko jest w porządku. – Obiady dawałam psu, a nawet wlewałam do doniczek na kwiaty. Wszystko po to, by mama myślała, że jem normalnie. Basia już wtedy wiedziała, że jest chora. Jak mówi: – Każda anorektyczka to wie. Niepokoiły ją ciągłe zawroty głowy, bóle mięśni, trudności z koncentracją. Nie widziała jednak najważniejszego – bardzo szczupłego ciała, które dla niej wciąż było pełne niedoskonałości.

     Basia porównuje anoreksję do hazardu: – Tak jak hazardzista, który nie może przestać grać, tak ja cały czas chudłam, ale wydawało mi się, że ciągle ważę za dużo i mogę schudnąć jeszcze bardziej. Codziennie rano wstając z łóżka, prosiłam Boga, by waga wskazywała mniej niż wczoraj. Zazwyczaj się udawało… Basia ograniczyła kontakty z ludźmi do minimum. Nie odpowiadała na esemesy i e-maile. Przestała chodzić na uczelnię. Całe dnie spędzała w swoim pokoju. Nie jadła już nic, czasem tylko przy mamie zmuszała się do kilku łyżek zupy. – Początkowo, kiedy schudłam, czułam się atrakcyjnie, a teraz nienawidziłam tego, jak wyglądam. Byłam gruba. Patrzyłam na zdjęcia modelek i chciałam być tak szczupła jak one, choć w rzeczywistości ważyłam tylko 42 kg.

     Mama Basi była przerażona tym, co dzieje się z jej córką. W końcu prawie siłą zaprowadziła ją do lekarza. – Wyniki badań były fatalne. Przy wzroście 175 cm miałam ponad 20 kg niedowagi. Aczkolwiek dla mnie było to tylko 20 kg. Żałowałam, że nie ważę mniej. Jeszcze tego samego dnia trafiła do szpitala. Po tygodniu spędzonym pod kroplówką, wyszła na własne żądanie. Mama przestała ze mną rozmawiać. Wszystkie jej prośby, próby nakłonienia mnie do wizyty u psychologa kończyły się fiaskiem. Widziałam, jak płacze po kątach, ale wtedy byłam na nią zła. W końcu sama najlepiej wiedziałam, co jest dla mnie najlepsze.

     Dziś Basia zdaje sobie sprawę z tego, jak bardzo jej mama musiała cierpieć, widząc swoją jedyną córkę na własne życzenie niszczącą sobie zdrowie. Przełom nastąpił wiosną. W niedzielne popołudnie wyszła na spacer do parku. Dawno nigdzie nie była. – Chciałam iść do kiosku po gazetę, wstałam z parkowej ławki i nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Byłam tak słaba, że musiałam z powrotem usiąść. Ważyłam jakieś 37 kg. Wtedy po raz pierwszy pomyślała, że może umrzeć. – Byłam przerażona tym, co się ze mną dzieje. Tak bardzo chciałam żyć. Ostatkiem sił wróciłam do domu i rzuciłam się mamie na szyję. Długo płakałyśmy.

     Pobyt w ośrodku był najcięższym okresem w życiu Basi. Pojechała tam z wolą walki, ale już po pierwszym dniu miała ochotę krzyczeć z bezsilności. – Ten, kto nie chorował na anoreksję, nie jest w stanie zrozumieć mojego cierpienia. Pragnęłam być zdrowa: podróżować, chodzić z psem na spacer, po prostu normalnie żyć, ale moje myśli podpowiadały mi, że jestem gruba, a jedzenie będzie tylko dowodem mojej słabości, a ja nie chciałam być gorsza.

     Początkowo Basia jedną kromkę chleba potrafiła jeść dwie godziny. Przełamanie lęku przed zjedzeniem czegokolwiek było dla niej wręcz niemożliwe. W tamtym czasie bardzo pomogła jej mama. Wspierała Basię w najtrudniejszych chwilach. Bardzo się do siebie zbliżyły. Ukojenie stopniowo przynosiła jej też modlitwa. Zawsze wierzyła, ale nigdy nie przywiązywała szczególnej wagi do modlitwy. – Początkowo chodziłam do kaplicy, żeby pobyć trochę sama, potem zaczęłam rozmawiać z Bogiem. Prosiłam Go o siłę i wytrwałość. Rozmowy te pomagały mi odzyskiwać wewnętrzną równowagę. Anoreksja nie jest chorobą, którą można wyleczyć za pomocą antybiotyku. To, czy będę zdrowa, zależało tylko ode mnie. Basia krok po kroku uczyła się jeść, akceptować swoje ciało, a co za tym idzie, poznawać i doceniać własną wartość. Walka z anoreksją wymagała od niej wiele spokoju i cierpliwości. Musiała na nowo poukładać swoją postrzępioną osobowość w jedną całość.

     Minęły już dwa lata, odkąd Basia szczęśliwie zakończyła terapię. Właśnie pisze pracę magisterską, poznała kogoś, z kim wiąże plany na przyszłość. Choroba, z którą przyszło jej się zmierzyć, paradoksalnie wiele ją nauczyła. Dziś jest silną, dojrzałą, pewną siebie kobietą. – I choć tak jak przed chorobą nie jestem szczupła, patrzenie w lustro sprawia mi przyjemność, bo mam świadomość, że jestem wartościowym człowiekiem. I wiem, że inni cenią mnie za to, jaka jestem, a nie za to, jak wyglądam. A waga? Nawet nie mam jej w domu. 
 

Marzena Rakowiecka

„Głos Ojca Pio” (58/2009)