Bezdomny ubogi dla bezdomnych,dla ubogich”…

Półmrok. Kopcące naftowe lampki oświetlają odrapane ściany. Zaduch. Obok siebie mężczyźni i  kobiety leżący na ławach zbitych z  gołych desek. Jęki konającego mieszają się z  wrzaskiem szyderstw, przekleństw i  wyuzdanych dowcipów. Sceny jakby z  dantejskiego piekła. Świat nędzy...

Trzeba  duszę  dać – usłyszał w  swym wnętrzu wstrząśnięty tym widokiem Adam Chmielowski, który z  przyjacielem Dębickim i hrabią Wodzickim, wracając z  balu w  pałacu „Pod Baranami”, wstąpił do krakowskiej Ogrzewalni – schroniska dla najuboższych.W tych nędzarzach pozbawionych człowieczeństwa  rozpoznał  Chrystusa.
Ubogiego,  poranionego,  obnażonego,  wzgardzonego,  wyśmianego,  opuszczonego. Jego Chrystusa. Tego samego, którego wcześniej namalował na płótnie Ecce  Homo.Poszukiwanie drogi... Ten tak szczególnie umiłowany przez Ojca Świętego Jana Pawła II święty – Brat Albert – Adam Chmielowski urodził się w  Igołomi 20 VIII 1845 r. Gdy miał 8 lat, stracił ojca. Niedługo potem matkę. Jako siedemnastoletni młodzieniec, student puławskiego Instytutu Rolno-Leśniczego, wziął udział w  powstaniu styczniowym (1863 r.). W  bitwie pod Mełchowem został ciężko ranny – wybuch granatu
spowodował obrażenia lewej nogi. Amputacja okazała się koniecznością.
W  roku 1870 rozpoczął studia na Akademii Sztuk Pięknych w  Monachium. Był przyjacielem Maksymiliana Gierymskiego, Antoniego Sygietyńskiego, Józefa Chełmońskiego, Stanisława Witkiewicza i  Heleny Modrzejewskiej. Namalował wiele nieprzeciętnych obrazów, pełnych tajemniczości i  niepokoju religijnego, m.in. Szarą  godzinę, Ogród  miłości, Wizję  św.  Małgorzaty, Powrót  z Golgoty.
Kochał sztukę. Czy  jednak  sztuce  służąc,  Bogu  też  służyć  można? – na to pytanie długo poszukiwał odpowiedzi. Pisał: Ja  myślę,  że  służyć  sztuce to  zawsze  wyjdzie na  bałwochwalstwo,  chybaby  jak  Fra  Angelico  sztukę i talent,  i myśli  Bogu  ku  chwale  poświęcić  i święte  rzeczy  malować,
ale  by  trzeba  na  to,  jak  tamten,  siebie oczyścić  i uświęcić,  i do klasztoru  wstąpić,  bo  na  świecie  to  bardzo  trudno o natchnienie  do  tak szczytnych  tematów.

(…)  Świat,  jak  złodziej,  wydziera  co  dzień  i w każdej  godzinie  wszystko dobre  z serca,  wykrada  miłość  dla  ludzi,  wykrada spokój  i szczęście, kradnie  nam  Boga  i niebo.  Dlatego  wstępuję  do  zakonu.  Jeżeli  duszę bym  stracił,  cóż  by  mi  zostało? Wstąpił do jezuitów. Początkowe chwile w  nowicjacie przyniosły mu wiele radości. W  listach do przyjaciół wyznawał:
W myślach  o Bogu  i przyszłych  rzeczach znalazłem  szczęście  i spokój, którego daremnie  szukałem  w życiu.  Czuję  się  bardzo  szczęśliwy.  Maluję i zapewne  będę  malował  dużo  i lepiej  aniżeli  dotąd. Szybko
jednak przyszły doświadczenia nocy ciemnej – niemożność rozmyślania, brak upodobania w  rzeczach Bożych i  jednoczesne odczucie dręczącej tęsknoty za Bogiem, paraliżującej funkcjonowanie władz duszy, zaciemniającej zmysły. Tak pisał kierownik duchowy Adama: Podczas rekolekcji  30-dniowych,  a to  zaraz  w pierwszym  tygodniu,  kiedyśmy  rozważali
o śmierci,  dostał  jakiś  rodzaj  aberratio mentis,  wskutek  czego  nas musiał  opuścić.  (...)  Choroba  wystąpiła  zrazu  z licznymi  wyrzutami sumienia,  potępianiem się,  własną  trwogą  przed  niechybną  śmiercią, wiecznym  potępieniem,  niegodnością należenia  do  jezuitów. O  czasie tej próby sam wspominał: Byłem  przytomny,  nie  postradałem  zmysłów,  ale przechodzi i skrupuły najstraszliwsze.  Wstąpiłem  do  Zakonu  Towarzystwa Jezusowego,  ale  Bóg  chciał  inaczej. Poszukiwanie tego, czego Bóg oczekuje, było dla Adama trudne, ale najważniejsze. Wiedział, że ani zakon, ani sztuka nie są jego drogą do zjednoczenia z  Tym, którego tak bardzo pragnął. Chrystus przemawiał do niego głosem innego powołania i  kazał mu dalej szukać. Panie,  co  mam  czynić? – to wołanie nie pozostało bez Bożej odpowiedzi.Wracał z  przyjaciółmi z  balu. Skryli się przed deszczem w  miejskiej ogrzewalni. Patrzyli na porzucone, obnażone z  ludzkiej godności ciała. Wracali w  ciszy.

Tych obrazów, odradzających widok wnętrza schroniska, w  swej malarskiej wyobraźni Adam nie potrafił zatrzeć. Nie mógł też zagłuszyć w  sobie coraz wyraźniejszego głosu: Idź,  sprzedaj,  co  posiadasz, i rozdaj  ubogim.Bogu – tak...W  doświadczeniu nocy ciemnej poznał swoją nędzę i  prawdę o  Bogu, który kocha to, co poranione i  odrzucone. Zrozumiał,  że  Ten,  którego  całe  życie  szukał,  sam  go  odnalazł.  Odkrył,  że  jedyną  możliwą  odpowiedzią  na  tę  miłość  jest  oddanie  siebie.  Oddanie  się  tej  Miłości,  która  jest  niekochana...  Oddanie  się  teraz,  w taki  sposób,  w jaki On  pragnie. Czy  Panu  Jezusowi,  cierpiącemu mękę  i za  mnie  ukrzyżowanemu,  mogę  czegoś  odmówić?  Czy  mogę  odmówić męki  dla  Niego  i krzyża,  gdybym  je  z łaski  i woli  najświętszej  miał  cierpieć  i mógł? Wpatrzony w  krzyż odpowiedział:
Oto  ja.  Pójdę,  gdzie  zechcesz,  zrobię, co  każesz.Wiedział, że nie wystarczy być okazjonalnym dobroczyńcą, nawet stałym kwestarzem; wiedział, że ci ubodzy i  wzgardzeni nie tylko o  chleb wołają – że wołają
o  coś więcej. Wołają o  kogoś, kto ich podniesie, kto z  nimi i  dla nich będzie, kto w  nich zobaczy człowieka i  kto ich pokocha.
Usłyszał to nieme wołanie. Zostawił swoją wielkość według tego świata. Z zastraszającą  konsekwencją  odrzucił  wszystko  to,  co  Chrystus  uważał za  stratę. Wybrał dla siebie życie nędzarza i  żebraka.

To pragnienie, które go przepełniało, sprawiło, że – dokonując wyboru
– nie mówił „nie” życiu i  sztuce, lecz mówił „tak” temu, co pociągało go jeszcze mocniej. Wybrałem  większą  wolność
– te słowa, w  dramacie Brat  naszego  Boga, włożył w  usta Adama Chmielowskiego Ojciec Święty Jan Paweł II. On też w  rocznicę obłóczyn Brata Alberta u  krakowskich kapucynów, rozważając przypowieść o  talentach, mówił: I nieraz  jeszcze  wracała ta  myśl,  czy  nie  pogrzebał talentu.  Taki  zdolny  malarz,  taki  oryginalny,  czy  nie  pogrzebał  talentu?

(…)  Czy  nie  postąpił,  jak  ten  trzeci  człowiek  z Ewangelii,  który pogrzebał  talent,  ukrył,  przestał  z nim  współpracować, nie  rozwinął  go. Tak  myślano,  na  pewno  tak  myślano  w tym  środowisku,  do  którego przynależał.  A tymczasem  dalsze  dzieje  jego  życia,  jego  życia  do śmierci  i jego  życia  po  śmierci,  wskazują  na  to,  że  nie  pogrzebał talentu,  ale  że  właśnie  znalazł  ten  talent  i pomnożył  go.  Pomnożył nadobficie,  odkrył  jakąś  głębszą  prawdę,  doszedł  do  jakiegoś  większego
dobra,  znalazł  jakąś  największą miłość  i za  tym  poszedł. O  znaczeniu tego wyboru Jan Paweł II pisał: Dla  mnie  jego  postać  miała  znaczenie
decydujące,  ponieważ  w okresie  mojego  własnego  odchodzenia  od sztuki, od  literatury  i od  teatru,  znalazłem  w nim  szczególne  duchowe  oparcie i wzór  radykalnego wyboru  drogi  powołania (Dar  i tajemnica, s  .33. Wkrótce po tym oczyszczeniu Adam został członkiem III Zakonu św. Franciszka.

25 sierpnia 1887 r. przyjął brunatny habit i  nowe imię – brat Albert. Rok później, na ręce ks. bpa Albina Dunajewskiego, złożył śluby zakonne.

1 listopada 1888 r. zawarł umowę z  gminą miasta Krakowa. Odtąd miał dniem  i nocą  stale  przebywać  w Ogrzewalni, żywić  i ubierać  ubogich, starać  się  dla  nich  o pracę,  opał,  światło,  remontować lokal,  reperować inwentarz,  urządzić  kuchnię,  zająć  się  ogrzewalnią  kobiecą,  kupić  konia i wózek  i kwestować  na  rzecz  ubogich,  nadwyżki  z kwesty  oddawać gminie  do  dyspozycji.Przytulisko...Gospodarzami Ogrzewalni stali się Brat Albert i  jego towarzysze, którzy przyjęli nazwę: Bracia Tercjarze św. Franciszka Posługujący Ubogim. Rozpoczęły się codzienne kwesty. Szary Brat wiedział jednak dobrze, że nie można stale żyć z  jałmużny, że ofiarność ludzka w  końcu się wyczerpie, a  otrzymujący datki przyzwyczają się do nieróbstwa. Podjął więc trud stworzenia warsztatów. Ruszyła wytwórnia wyplatająca meble gięte, zakład szewski, szwalnia i  mała piekarnia. Praca – ona pomoże odzyskać zagubione poczucie własnej wartości, ona tym wydziedziczonym pozwoli włączyć się w  budowę dobra wspólnego.
Wierzył w  to Szary Brat, zmuszony do podjęcia walki o  każdego bezdomnego z  zarządami gmin, które chciały mu ograniczyć prawo przyjmowania ubogich do przytuliska. Urzędników przekonywał,
że gdy bezdomnemu da się dach nad głową, głodnemu strawę, a bezrobotnemu pracę, to zmniejszy się liczba napadów i  kradzieży. I  miał rację. Miał ją również wtedy, kiedy otwierał drzwi przytuliska wszystkim potrzebującym, wyrażając w  ten sposób wiarę w  to, że ludzie  są  z gruntu dobrzy,  a tylko  wielkie  nieszczęścia i warunki  ich  zmieniają. Te otwarte drzwi często wykorzystywało pogotowie ratunkowe i  policja, przywożąc ludzi znalezionych na krakowskich ulicach i nie pytając, czy jest dla nich miejsce i  środki na zaspokojenie podstawowych potrzeb. Brat Albert nie odtrącał nikogo. Martwił się o  chleb i  zbawienie dla każdego.

W  każdym widział Chrystusa. Nawet tam, gdzie zdawało się, że już nic Bożego nie ma w  człowieku, umiał jeszcze coś Bożego znaleźć, umiał jakąś iskrę Bożą wykrzesać w  duszy ludzkiej, która nigdy, jakkolwiek byłaby spodlona i  upadła, nigdy nie przestaje być obrazem i  podobieństwem
Boga.  Dźwigał  z upadku  tych,  którzy  najbardziej  upadli,  uczynił  ich swoimi  przyjaciółmi,  swoimi  towarzyszami, swoimi  braćmi. Uważał, że ubodzy czynią  mu  zaszczyt,  pozwalając  sobie  służyć. Troska o  nich, o  Jezusa obecnego w  nich, nadała sens jego życiu. Coraz częściej przychodzili do niego mężczyźni i  kobiety, pociągnięci przykładem jego życia, gotowi żyć jak on. Rozwijało się zgromadzenie Braci i  Sióstr III Zakonu św. Franciszka – albertyni i  albertynki.
Dzięki temu, mimo braku finansów, powstawały nowe domy – schroniska dla kobiet, przytuliska dla dzieci i  młodzieży, zakłady dla niepełnosprawnych i  ludzi w  podeszłym wieku. Bracia  i Siostry  jako  gospodarze  i robotnicy w schroniskach, postawieni  w bezpośredniej  styczności z ubogimi,  mogli poznać  ich  szczególne potrzeby,  a zarazem,  przez  codzienne z ubogimi stosunki,  wpływać  na  nich  dodatnio  przykładem  uczciwego  życia i pracowitości. Widzieć w  każdym Chrystusa
– tego uczył swe duchowe dzieci.

Kiedy widział, jak pewna siostra niedbale przygotowuje posłanie dla biednej, zapytał : Czy  ty  byś  dała  ten  siennik  Panu  Jezusowi?Ta trudna praca wśród ubogich wymagała całkowitego zjednoczenia z  Jezusem, dlatego Brat Albert stworzył dla Sióstr i  Braci szczególne miejsce modlitwy
– pustelnię na Kalatówkach, gdzie, rozważając żywot Pana Jezusa, nabierali sił, by potem, w każdej  sytuacji  zachować  się  tak,  jak  On  by  to  uczynił. Szary Brat uczył, że w  każdej chwili trzeba żyć pod okiem Pana Jezusa, że wystarczy jedno spojrzenie duszy na Niego, jedno słowo, myśl jak błyskawica, a  to już jest modlitwa; że bez niej niepodobna wytrwać w  powołaniu.W  Bożych dłoniach...Tak jak św. Franciszek, Brat Albert ukochał ubóstwo. Gruby, ciężki, połatany habit, trepy – drewniane sandały, sztuczna
noga, na którą składały się dwie żelazne sztaby zakończone czymś w  rodzaju stopy, laska, torba na dokumenty, pisma św. Jana od Krzyża i  bł. Henryka Suzo – oto cały jego życiowy dorobek. Jeździł tylko trzecią klasą, jadał to, co jego ubodzy – czarny chleb, zupę kminkową – i  mawiał: Choćbym  odkrył  góry  złota  i srebra,  to  bym  się  tym  tak  nie  ucieszył, jak  tym  nieocenionym  skarbem  zupełnego ubóstwa. Chciał być jak ci, którym służył. Chciał nie mieć nic, by Jezus był wszystkim. Kto nie ma nic, ten, jak dziecko, wszystkiego spodziewa się od swojego Ojca, który zawsze się oń troszczy. Wiedział to dobrze, kiedy zabiegał o  finanse dla przytuliska. W  każdej sytuacji uczył siebie i  innych wszystko  małe  i wielkie  zdawać
na  Opatrzność  Boską  z całym  zaufaniem  i pewnością. Nie brakło mu ufności nawet wtedy, gdy zasypiał z  myślą, że na jutro dla swoich
biednych nie ma nic, bo spiżarnia i  portfel puste. Nie  ma  się  co  martwić
–  pocieszał  swych  współbraci  –  trzeba Panu  Bogu  wszystko  polecić.  To jest  niedoskonałość  i pokusa  troszczyć  się.  Trzeba  się  tylko  modlić i mieć  nadzieję,  że  Pan  Bóg  wszystkiemu  zaradzi  sposobem, który  Jemu jest  wiadomy.  Opatrzność Boska  obmyśla  najdrobniejsze  szczegóły.
Ta wiara w  ojcostwo Boga pozwalała mu przyjmować  wszystko,  co  się zdarza, i tego  chcieć  jako  woli  Boskiej, rodziła w  nim bezgraniczną ufność i  całkowite zawierzenie: Oddaję  Panu  Jezusowi  moją  duszę,  rozum, serce i wszystko,  co  mam.  Ofiaruję  się  na  wszystkie  wątpliwości,
oschłości  wewnętrzne,  udręczenia  i męki  duchowe,  na  wszystkie upokorzenia i wzgardy,  na  wszystkie  boleści  ciała  i choroby,  a za  to  nic nie  chcę  ani  teraz,  ani  po  śmierci,  ponieważ  tak  czynię  z miłości
dla  samego  Pana  Jezusa.  (…)  Oblubieniec ukrzyżowanego  Pana  Jezusa musi  cierpieć  na  duszy  i na  ciele,  musi  ukochanemu pomagać  krzyż nosić,  takie  jest  prawo  miłości. Krzyż był jego drogą do zjednoczenia z  Jezusem. Być jak On, każdego dnia umierać dla siebie, by pozwolić Bogu żyć w  sobie – to było celem jego życia. Patrzę na Jezusa w  Eucharystii: czyż Jego miłość mogłaby obmyślić jeszcze coś piękniejszego? Skoro jest chlebem, i my bądźmy chlebem. Skąpy jest ten, kto nie jest jak On. Dawajmy siebie samych. (…)  Nikt  nie  idzie  sam  do  nieba.  Rozbić naczynie,  zapach  się  rozejdzie. Nie  tylko  będziemy  Boga  kochać,  ale inni  Go  przez  nas  pokochają.  A to  jest  coś. To rozdawanie Jezusa przez rozdanie siebie, połączone z  ciężką pracą, było źródłem jego wewnętrznej radości, której doświadczane trudności i  cierpienia nie potrafiły zgasić. We wszystkich trudnościach szukał schronienia w  ramionach Maryi – Ją obrał za swoją opiekunkę, Ją uczynił Fundatorką albertynów i  albertynek,
Jej jako Matce każdego dnia oddawał swoich ubogich, Jej przekazał to dzieło, kiedy 25 grudnia 1916 r. odchodził z  tego świata.

Zmarł w  opinii świętości. Został beatyfikowany 22 czerwca 1983 r., a  12 listopada 1989 r. Jan Paweł II ogłosił go świętym.Rewolucja miłości…Działalność Brata Alberta ukazywała miłość  Chrystusa  do  człowieka. Obowiązek  człowieka  odwzajemniania  tej  miłości,  dyspozycyjność względem  Chrystusa,  względem  człowieka  z uwagi na  Chrystusa. Była rewolucją miłości. Jego pokora  i miłość  –  pisał Ojciec Święty Jan Paweł II  – się  nie  przedawnia, nie  tylko  w epoce  końca  XIX  i początku XX  w.  ,  ale i XXI  wiekowi,  i XXII,  i piątemu,  ile  ich  tam  jeszcze  będzie,  tak  samo będzie  potrzebna.  (…)  W nowym  tysiącleciu,  a zwłaszcza  za  dni  naszych, potrzebny  jest  Brat  Albert.  W czasach  dzisiejszych  nie  widzimy  tak bardzo  krzyczącej  nędzy,  tak  bardzo  jawnego  upokorzenia  człowieka. Ale  jest  przecież tak  dużo  ludzkich  potrzeb,  tak  dużo  wołania o miłosierdzie  w sposób  dyskretny, niedostrzegalny.  Chorzy,  opuszczeni
w swoich  chorobach,  leżący  na  swych  łożach  boleści  bez  żadnej  opieki, ludzie,  którzy  czasem  przymierają  głodem  i nie  doznają  serca, młodzież, która  w dzisiejszej atmosferze  życia  nie  znajduje  dla  siebie  oparcia moralnego,  dzieci  czasem  małe,  dla  których  oparciem  nie  są  rodzice,
bo  ich  nie  ma;  nie  ma,  bo  od  siebie  odeszli, nie  troszcząc  się  o to,  że pozostawiają  tego  małego  człowieka  i czynią  jego  życie  nad  wyraz trudnym.  I można  by  mnożyć  te  wypadki,  wołania  o nowych Albertów. Brat Albert przypomina, że wyznanie wiary musi się dopełnić wyznaniem miłości. Trzeba, ażeby nasze człowieczeństwo, uwrażliwione na człowieka, na jego niedolę, na jego cierpienia, było gotowe świadczyć, sobą świadczyć, sercem świadczyć, gołymi rękami świadczyć, bo mogą i  ręce być puste, ale jeżeli serce jest pełne i  człowiek gotowy, wówczas taki dar więcej znaczy
aniżeli środki bogate. Niebieski przyjaciel... Ten szary Brat uczy, jak w  każdej ludzkiej twarzy dostrzegać Chrystusa. Jak kochać to, co światu niepotrzebne. Jak ufać i  zdawać się na Boga, gdy po ludzku nie ma rozwiązania. Jak, powierzając się Maryi, z  radością przyjmować wolę Bożą. Jak być  dobrym  jak  chleb,  który  dla  wszystkich  leży  na  stole, z którego każdy  może  kęs  dla  siebie  ukroić  i nakarmić  się,  jeśli  jest głodny.

Małgorzata  Radomska

Miłujcie się! - nr 5-2005