Czciciele Kosmitów

Wiara w odwiedziny naszej planety przez przybyszów z kosmosu nikogo już nie dziwi. W księgarniach i kioskach Ruchu aż roi się od pseudonaukowych publikacji rzekomo "udowadniających" ową tezę. Telewizja także nie stroni od tego tematu serwując nam co jakiś czas programy czy filmy w stylu kasowego serialu "Archiwum X". Nawet z podręczników naszych pociech uśmiechają się do nas przyjazne twarze ufo-ludków.

Nie ma w tym oczywiście nic zdrożnego, pod warunkiem jednak, że traktujemy ten temat jako fikcję i nic więcej. W przeciwnym wypadku narażamy siebie na życie w iluzji, karmionej tanią sensacją z mass-mediów. W skrajnych przypadkach ten swego rodzaju "kult kosmitów" może doprowadzić do chorób psychicznych a nawet śmierci.

Zapewne wielu jeszcze z nas pamięta widok komety Hale-Boppa na tle gwiaździstego wiosennego nieba 1997 roku. Podczas gdy miliony osób na całym świecie znajdowało się pod urokiem tego niecodziennego zjawiska, 39 członków sekty "Bramy Niebios" potraktowało kometę jako swojego "anioła śmierci". Popełnili oni zbiorowe samobójstwo w przekonaniu, iż w ślad za kometą (która miała być zwiastunem końca świata) podąża statek kosmitów, na którym zostaną przeniesieni w bezpieczne miejsce we wszechświecie.

Jest to skrajny przykład dramatu, do jakiego może doprowadzić bezkrytyczna i "nieszkodliwa" , jak by się do tej pory wydawało, wiara w wizyty przybyszów z kosmosu, specyficzny "kult kosmitów".

Korzenie tego socjologicznego zjawiska sięgają do Anglii. Ponad sto lat temu pisarz H.G. Wells napisał powieść z gatunku science-fiction pt. "Wojna światów". Opisując w niej planowaną przez kosmitów inwazję na Ziemię, zapoczątkował swoistą modę na tę tematykę. 

W 1938 r. Orson Welles wyemitował tę powieść przez radio, powodując panikę wśród znacznej liczby słuchaczy. Słuchowisko było zrealizowane tak realistycznie, iż zostało przez wielu odebrane jako autentyczny reportaż z najazdu Marsjan na naszą planetę. W konsekwencji ludzie zaczęli masowo ucieka, wybuchła panika.

Dziewięć lat po tym osławionym słuchowisku, w czerwcu 1947 r., amerykański pilot Kenneth Arnold publicznie oświadczył, że widział "latające talerze". Od tego sensacyjnego jak na owe czasy stwierdzenia, wiara w tajemniczych przybyszów z kosmosu zaczęła rozwijać się we wzmożonym tempie. Latających spodków też jakby nagle zaczęło przybywać (kolejna inwazja?).

W 1952 r. polski emigrant George Adamski (pracujący w niewielkiej kawiarence w pobliżu obserwatorium astronomicznego Monte Palomar) oświadczył, iż spotkał przybysza z Wenus, z którym do tej pory utrzymuje kontakt telepatyczny. Miał to być pierwszy odnotowany przypadek bezpośredniego kontaktu z przybyszami z innych planet. Do dzisiaj takich spotkań odnotowuje się setki, jeżeli nie tysiące. Moda na nie dotarła także do Polski.

Czytałem kiedyś w jednej z popularnych gazet (bynajmniej nie w "Skandalach") o pewnym bezrobotnym ślusarzu spod Warszawy, który zdecydowanie twierdził, że ma dziecko z... kosmitką. Dziwi, iż mimo stosunkowo drogich biletów na wrocławskie UFO Forum (25zł), sala Domu Kultury była przepełniona. Wspomniany "kosmiczny tatuś" był (o dziwo!) obleganą przez tłum łowców autografów "gwiazdą programu".

Zagadnienie wiary w kontakty z przybyszami z kosmosu można w zasadzie traktować z pewnym przymrużeniem oka, gdyby nie fakt powstawania sekt praktykujących tzw. "kult kosmitów". 

Do tego typu sekt należały wspomniane "Bramy Niebios". Była to jednak niewielka sekta i gdyby jej członkowie nie popełnili zbiorowego samobójstwa, zapewne mało kto by o niej słyszał.

Podobny los spotkał członków sekty Świątynia Słońca (od 1994-1997 roku; 74 śmiertelne ofiary zbrodniczej doktryny sekty). I choć nie była to "typowa" sekta UFO-logiczna, to jednak wiara w kontakty z tajemniczymi przybyszami z zaświatów odgrywała w niej znaczącą rolę. Umierając wierzyli, iż przenoszą się tylko do gwiazdozbioru Oriona (szerzej na ten temat pisałem w swojej korespondencji ze Szwajcarii - patrz Sekty i Fakty 1/98, str. 4-6).

Zarówno Bramy Niebios jak i Świątynia Słońca nie były (na szczęście) sektami licznymi. Inaczej ma się sprawa z bardzo popularną na Zachodzie, a szczególnie w USA , sektą o nazwie "Kościół Subgeniusza". Liczy ona bowiem ok. 300 tys. Wyznawców. Jej założycielem jest biznesmen I. R. Dobbs, który w celu "ratowania Ziemi" podjął się mediacji z przedstawicielami innych planet. Gdyby jednak coś nie wyszło i Ziemia byłaby zagrożona, członkowie Kościoła Subgeniusza już teraz posiadają zarezerwowane miejsca na pokładach kosmicznych pojazdów. Nimi to bowiem mają się udać na sprzymierzone planety.

Jeżeli ktoś pragnie przystąpić do tych wybrańców, powinien wpłacić pieniądze na konto owego "Kościoła". Dobbs jednak zapewnia, iż oczekuje tych pieniędzy tylko i wyłącznie dlatego, że "na nich jest odciśnięty charakter duszy adepta". Może nie będziemy tego komentować...

Inną sektą ufologiczną, która w przeciwieństwie do poprzedniej ma swoich zwolenników także w Polsce, jest grupa o nazwie "Ruch Raeliański". Jej założycielem jest francuski dziennikarz (specjalność: sporty samochodowe) Claude Vorihlon. W roku 1973 miał spotkać istoty pozaziemskie, z którymi umawiał się na kolejne spotkania. Podczas nich kosmici mieli mu wyjaśnić "prawdziwe znaczenie Biblii". W myśl owych "nauk" przybysze stworzyli człowieka w swoim laboratorium. Następnie umieścili go na ziemi w ośrodku badawczym zwanym "Eden". Uwaga: przybysze nazywali się "Elohim" (jest to, jak wiadomo, imię Boga występujące m.in. w Księdze Rodzaju). Jeśli chodzi o szatana, miał on stać na czele opozycji, po rozłamie w szeregach kosmitów. Jezus też "był synem i posłańcem przybyszów z kosmosu..." itd., itp.

Jak przystało na wybrańca kosmitów, Vorihlon założył spośród grona zwolenników swojej "ufologiczno-biblijno-fantastycznej" teorii, grupę MADECH ("Ruch Dla Przyjęcia Istot Pozaziemskich") i wkrótce przybrał imię Rael (Zwiastun), oraz zmienił nazwę grupy na "Ruch Raeliański".

Jeżeli spojrzeć na stronę etyczną działalności owej sekty to można stwierdzić, że tradycyjnie rozumiana moralność stoi tam pod sporym znakiem zapytania. Rodzina i małżeństwo są dla nich przeżytkiem. Natomiast różnego rodzaju perwersje seksualne czy eutanazja mają być wyznacznikami przyszłości.

Ostatnio zaoferowali za pośrednictwem Intemetu możliwość sklonowania człowieka za sumę 200 tys. dolarów. Kolejne "zapasowe" klony sobowtóra miałyby kosztować następne 50 tys. dolarów. Wchodząca w skład sekty spółka Valiant Venture ma jakoby posiadać na wyspach Bahama laboratoria nadające się do takich zabiegów.

Pomijając zainteresowanie członków sekty procesem klonowania człowieka nietrudno zauważyć, że w doktrynach raelian miejsce Boga zajęli kosmici. Biblia została potraktowana jako "zasłona dymna" do przemycania obcych - nie tylko chrześcijaństwu teorii. Niestety, wielu chrześcijan wciąż daje się na te pseudonaukowe bajeczki nabierać.

"Raelianizm", przypisujący sobie szczytne miano "naukowej religii trzeciego tysiąclecia", ma swoją główną siedzibę w Genewie. Polska siedziba sekty mieści się w Ostródzie. Ośrodek ten rozprowadza książkę Raela pt. "Przekaz dany mi przez przybyszów z Kosmosu".

Z całej gamy sekt ufologicznych warto tu jeszcze wspomnieć o działającym tylko w Polsce "Centrum Odnowy Ludzi i Ziemi Antrovis". Założył je 12 czerwca 1990 r. (usunięty z Polskiego Towarzystwa Psychotronicznego) Edward Mielnik. O sekcie zaczęło być głośno w mediach, gdy w maju 1995 r. policja wyłowiła z Odry okaleczone ciało jednego z członków "Antrovisu" (miał wycięte genitalia - i to jeszcze za życia, jak miała wykazać sekcja zwłok). 

Żona ofiary zeznała, iż mąż często jeździł na szkolenia do różnych ośrodków sekty i wracał z nich bardzo zmieniony. Według niej, panicznie czegoś się bał i głosił, że wkrótce nastąpi koniec świata. Tylko członkowie "Antrovisu" mieli być z tego kataklizmu uratowani.

Po tym tajemniczym "wypadku" na policję zaczęły zgłaszać się inne osoby które twierdziły, iż zostały w większy lub mniejszy sposób przez "Antrovis" pokrzywdzone.

Miało się okazać, że kilka osób powiązanych z tą sektą zniknęło w niewyjaśnionych okolicznościach. Jedna z matek, której syn (wtedy jeszcze uczeń klasy maturalnej) sympatyzował z tą sektą i na początku marca 1993 roku - jak podała prasa : "zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach" - wyznała, że przed zniknięciem czuł silny lęk. Stosował ścisłą dietę, a gdy w maju 1992 r. kosmici nie przybyli (a według Mielnika miał to być pewnik), popadł w depresję. Matka chłopca twierdziła na łamach prasy, że syn próbował walczyć z ogarniającym go przerażeniem. Miało o tym świadczyć nagrane przez niego zdanie: "Nigdy niczego nie będę się bał!" Na niewiele się to jednak zdało. Do chwili zniknięcia ani na moment miał nie zdejmować butów i kurtki - czekał na godzinę "0".

Na taśmie, która jest w posiadaniu matki "zaginionego" chłopca (od opisywanego tu zdarzenia minęło kilka lat i mamy nadzieję, że ten młody człowiek już się odnalazł - prosimy czytelników o jakiś sygnał w tej sprawie), Edward Mielnik podczas jednego ze swych wykładów przekonywał słuchaczy: "Dziecko jest własnością kosmosu. Jeżeli jego dorobek indywidualny jest zagrożony przez rodziców, tradycję, religię, to dziecko znika, dostaje ochronę i opiekę, jest przenoszone w inną siatkę czasoprzestrzeni.

Matka ustaliła, że w dniu zaginięcia syn telefonował do siedziby "Antrovisu" i przerażony twierdził, iż jest prześladowany przez kosmitów, którzy chcą go otarć. Była to ostatnia od niego informacja.

Opisywane przez kobietę "ostatnie" zachowania jej syna, zdają się wskazywać u niego na pewne oznaki zaburzeń na tle psychicznym. Trudno tu jednak powiedzieć na ile można tu winić za zmiany w psychice wpływ doktryny Antrowisu. Jednak sekta nie jest tu bez winy, skoro chłopak będący dotąd uczniem klasy maturalnej, po zetknięciu z nią zaczyna się zachowywać jak osoba niezrównoważona psychicznie. Ta kwestia wydaje się być w tym przypadku oczywista.

W swoim czasie miałem okazję przesłuchać jedną z taśm nagranych podczas wykładu Mielnika. Mówił m.in. o żyjących pośród nas osobach, które jakoby mają mieć wszczepione przez kosmitów implanty. Guru Antrovisu przekonywał, że Słowianie, a w szczególności Polacy, są "ludem wybranym" przez kosmitów. 

Dziwi mnie, iż gro członków i zwolenników tej sekty stanowią ludzie wykształceni (dziennikarze, lekarze, artyści), w tym również i politycy. Niektórzy oddali nawet tej grupie wyznaniowej swoje majątki.

Zestawiając ze sobą doktryny różnego rodzaju sekt "ufologicznych", łatwo można dostrzec przynajmniej tezy cechy wspólne, występujące w większości tych grup. Są to:

1) Wizja zagłady Ziemi - nasza planeta ma być zniszczona przez wojnę nuklearną lub inwazję z wrogiej nam planety.

2) Wiara w ratunek z kosmosu - uratowani przez kosmitów mają być tylko członkowie danej grupy.

3) Kosmiczne objawienie - założyciele sekty mieli otrzymać bezpośrednie pouczenie od przybyszów z kosmosu, które legło u podstaw doktrynalnych nowo powstałej grupy.

Należy jeszcze dodać, iż wiele z tych grup jest wrogo nastawionych do nauki Kościoła katolickiego i innych Kościołów chrześcijańskich. Niektóre działają nielegalnie, jak chociażby "Antrovis", który oficjalnie wyrejestrował swoją działalność, czy "Scjentologia", której działalność jest w wielu krajach prawnie zakazana.

Powinniśmy sobie uświadomić, że doktryny sekt ufologicznych nie mają nic wspólnego z Ewangelią. Jakże więc aktualnie brzmią słowa Listu św. Pawła do Tymoteusza: "Głoś naukę, nastawaj w porę, nie w porę, w razie potrzeby wykaż błąd, poucz, podnieś na duchu z całą cierpliwością, ilekroć nauczasz. Przyjdzie bowiem chwila, kiedy zdrowej nauki nie będą znosili, ale według własnych pożądań - ponieważ ich uszy świerzbią - będą sobie mnożyli nauczycieli. Będą się odwracali od słuchania prawdy, a obrócą się ku wymyślonym opowiadaniom". (2 Tm 4, 2 - 4).

Grzegorz Fels

Sekty i Fakty - nr 3/99