Syn Kacmajora uciekł z sekty „Niebo”

W sobotę 12 października ubiegłego roku 14-letni Medard trafił na komisariat policji w Krakowie. Przedstawił się jako Kacmajor. 
Nie mógł wylegitymować się żadnym dokumentem. Wyznał, że uciekł od ojca, i prosił o umieszczenie w domu dziecka. Był głodny, bez pieniędzy, 
lecz wiedział, że do sekty nie chce wracać.

Na początku września ubiegłego roku kilkunastu członków sekty „Niebo” przybyło do Starego Bystrego pod Tatrami, gdzie wynajęli dom. To stamtąd Medard po nocnej awanturze uciekł wraz z mamą. Na piechotę doszli do Nowego Targu. Matka poszła swoją drogą, zaś 14-latek wsiadł do autobusu i udał się do Krakowa. Uciekinier porzucił sześcioro rodzeństwa i pozostałych członków sekty, w większości obywateli Ukrainy.

Wkrótce po tym zdarzeniu wyznawcy zniknęli z wioski – wsiedli do niebieskiego busa i odjechali w nieznanym kierunku. Nie pożegnali się z nikim, nie ­oddali długów. Zostawili jedynie pralkę i kilka koców. Przypuszczalną przyczyną wyprowadzki były naloty policji. Właściciel domu dostał 250 zł grzywny za to, że ich nie zameldował. Kazał więc im się wynieść.

Problem ze Śpiewakiem

Z początku członkowie sekty szukali miejsca w Poroninie, lecz tam ceny były za wysokie. Trafili więc do Starego Bystrego. Bronisław wskazał im pusty dom. – Wynajęli go za 400 zł miesięcznie – tłumaczy. Przybysze brali od niego mleko, płacili złotówkę za litr. Teraz miejscowi mu wypominają, że sprowadził do wioski sektę.

Niebawem zjawili się w wiosce stróże prawa, zatrzymano bowiem Ukraińca, członka sekty, na próbie sprzedaży kradzionej konsoli. Z jego wyjaśnień wynikało, że mieszka w Starem Bystrem. Policjanci postanowili wyjaśnić, co Kacmajor i jego ludzie tam robią.

W tym samym czasie zgłosiła się na policję młoda Ukrainka w ciąży, z trójką dzieci, a także jej rodak, 20-letni student. Kobieta była żoną aresztowanego mężczyzny. Obcokrajowcy prosili o pomoc w powrocie do kraju. Nie mieli dokumentów ani pieniędzy. Umieszczono ich w hotelu robotniczym w Nowym Targu i podjęto starania o uregulowanie ich statusu prawnego. Bez dokumentów nie mogli nawet marzyć o powrocie.

Kobieta i jej dzieci stali się gośćmi komendy. Policjanci żywili ich, bo żal im było maluchów. Dzieci nie ­używały nazwisk, a zdziwienie budziły również ich imiona: Jaskółka, Skowronek, Śpiewak. Po nawiązaniu kontaktu z konsulatem Ukrainy uzyskano dokumenty dla studenta, kobiety i dwójki jej dzieci. Problem był z najmłodszą córeczką o imieniu Śpiewak, która przyszła na świat w domu pod Lublinem i nigdzie nie została zarejestrowana. Prawnie dziecko po prostu nie istniało. Wypadało znaleźć świadków, którzy potwierdziliby jego tożsamość. Sprowadzono więc ojca z aresztu; ten na szczęście potwierdził ojcostwo. Dzięki temu dziewczynka otrzymała tymczasowe dokumenty, a stróże prawa zostali „chrzestnymi rodzicami”, nadając jej urzędowe imię Natalka.

Wkrótce kobieta, jej dzieci oraz student wrócili na Ukrainę.

Rąbali drewno i robili pranie

– Nie robili nikomu nic złego – mówi sąsiadka „Nieba” ze Starego Bystrego, choć przyznaje, że byli dziwni, bo nie chcieli ujawnić ani skąd są, ani jak się nazywają. Bogdan Kacmajor korzystał czasem z jej telefonu. Raz dzwonił pod Lublin i słyszała, jak się umawiał na przysłanie 4 tysięcy złotych.

Zdziwienie mieszkańców wioski ­budził fakt, że przybysze zamiast iść w niedzielę do kościoła, rąbali drewno i robili pranie. Poza tym dzieci z sekty nie chciały się bawić z miejscowymi. Na pytanie, dlaczego dzieci nie chodzą do szkoły, członkowie „Nieba” odpowiadali różnie – raz, że mają indywidualne nauczanie, innym razem, że mają artystyczne dusze i żyją sztuką.

Członkowie sekty tradycyjnie oferowali leczenie. Jeden z wyznawców przekonywał Bronisława, że go uzdrowi z reumatyzmu. – Jednak jak mnie łamało w kościach, tak dalej łamie – mówi mężczyzna.

Kacmajor twierdzi, że ma dar uzdrawiania. Zresztą „leczy” nie tylko on, lecz również jego zastępcy. Wpierw uzdrawiali ludzi w Majdanie Kozłowieckim, potem także na Ukrainie. Stamtąd wyrzucono ich ponoć po tym, jak chcieli wskrzesić zmarłego noworodka. Rzucali nim o ziemię, żeby zmartwychwstał.

Można inaczej żyć

Medard skończył tylko pierwszą klasę podstawówki. Dzieci z sekty uczęszczały do szkoły (niezbyt regularnie) od stycznia do końca minionego roku szkolnego. Był to skutek nakazu sądowego. Wszystkie dostały promocję do drugiej klasy. W tym roku jednak naukę zaledwie rozpoczęły, bo już na początku września rodzina zniknęła z Majdanu Kozłowieckiego.

Medard planował ucieczkę już od kilku lat, ale zaczął o tym myśleć na serio, gdy po raz pierwszy poszedł do szkoły. Nauczył się pisać i czytać. Zobaczył, że można żyć inaczej. Chciał się uczyć, poznawać świat i wyrażać własne poglądy.

Syn podobno nie zgadzał się z poglądami ojca i panującymi w sekcie zwyczajami. Nie mógł pogodzić się z zakazem nauki w szkole, z biciem i terrorem psychicznym oraz niemożnością wyrażania własnych poglądów. Ojciec ganił go za współczucie dla ofiar ataku z 11 września, twierdząc że Amerykę spotkała zasłużona kara. Często karcił go nawet bez powodu. Bił także, lecz – jak tłumaczy chłopiec – nie było to katowanie.

Medard nie boi się, że ojciec będzie go szukał, podobnie jak nie szukał jego przyrodniego brata Dawida, który uciekł z sekty przed kilkoma laty. Twierdzi, że uważa się on za boga i skreśla wszystkich, którzy go zdradzili.

Piotr Tomasz Nowakowski

Sekty i Fakty - nr 16 (1/2003)