Szczęściara

Leżę w łóżku. Jest późny wieczór. Obok w łóżeczku słyszę miarowy oddech dziecka ? Rafałek śpi od godziny. W pokoju obok Jacek ? mój mąż ? ogląda telewizję. Jest cisza. Smakuję ją, sycę się... Zginam nogi ? prawa, lewa, lewa, prawa. Potem ręce. Ruszam głową... Boże, ja chodzę, ja mogę chodzić. Mogę iść, gdzie chcę. Mogę siedzieć. Mogę nawet biec... Nie, na to trochę za wcześnie, może kiedyś... Już niedługo. Zamykam oczy, pod powiekami czuję łzy szczęścia. Dziękuję Bogu za życie. Ale ze mnie szczęściara!

Szczęściara... Zawsze tak o sobie myślałam. Poczucie bycia szczęśliwą towarzyszyło mi od dzieciństwa. Myślę, że poczucie bezpieczeństwa wzrosło, kiedy oddałam swoje życie Jezusowi. Miałam wtedy chyba piętnaście lat, gitarę i pragnienie pięknego życia. Pamiętam, jak mówiłam ?Jezu tylko proszę Cię, by moja wiara była autentyczna. Nie taka cukierkowa, lukrowana, pełna frazesów. Ale taka mocna, taka bez kompromisów, tak ?sprawdzająca się w praniu?.
Bóg potraktował mnie serio ? jak zawsze nie zawiódł. Pojawiała się sytuacja trudna ? On dawał wsparcie. Jednak doświadczenia, które mnie spotykały, nie były doświadczeniami granicznymi, więc też nieustannie pytałam, czy to już jest wiara, czy może lukrowana pobożność.

W maju 2002 r. zmarł mój ojciec. Odszedł nagle, bez pożegnania. Stało się to wówczas, gdy w pracy odnosiłam sukcesy i życie prywatne zaczęło mi się stabilizować. Pomyślałam: ?Tato, to niewłaściwy czas na śmierć?. Zaczęłam pytać siebie, czy wierzę, czy naprawdę wierzę w Boga. Stawiałam Panu Bogu pytania odważne, wadziłam się z Nim. Bo przecież chciałam wierzyć tak naprawdę... 

Mówi się, że czas jest najlepszym lekarzem, dla mnie okazał się najlepszym nauczycielem. Praca pochłaniała mnie, sprawiała, że zapominałam o wewnętrznym bólu. Byłam rozpędzona jak samochód wyścigowy. Obowiązki domowe i zawodowe przenikały się. Z mężem umieliśmy się świetnie zorganizować. W pracy wspieraliśmy się, cieszyliśmy się dzieckiem... Tylko ta nieszczęsna śmierć burzyła naszą harmonię ? tata był pierwszą bliską osobą, która odeszła...

10 grudnia 2002 roku. Noc. Wracam ze współpracownikami z delegacji. Warunki drogowe jak na grudzień bardzo dobre. Jestem zmęczona, trochę przysypiam w samochodzie. Nagle niesamowity huk, później lot i przeszywający całe ciało ból... Moja pamięć dziurawa jak sito. Będzie taka jeszcze przez kilka miesięcy, zanim dokładnie przypomnę sobie wypadek.

Kiedy budziłam się z narkozy po operacji na oddziale intensywnej terapii w Szpitalu św. Anny w Miechowie, widziałam wiszący duży drewniany krzyż. Nie wiedziałam, co się stało. Czułam ból, ale jednocześnie wdzięczność. Nie wiedziałam za co, ale podświadomie czułam, że to największy sprawdzian mojej wiary w ciągu 31 lat życia. Mogłam umrzeć! Tak mówili lekarze ? dawali mi dwa procent życia. Mogłam leżeć, mogłam nie chodzić, mogłam być sparaliżowana... Diagnoza: złamany kręgosłup, złamane żebra, złamana ręka, złamany nos, szczęka, pęknięta przepona i wątroba. Bliscy z napięciem czekali na moje przebudzenie. Nie wiedzieli, czy będę ruszać nogami. Ruszałam. ?Jeśli nie umrze w ciągu trzech dni, to będzie chodzić? ? orzekli lekarze... Przyjęłam sakrament namaszczenia chorych. Przeżyłam.

To był ? nie, to jest dla mnie niesamowity czas. Dzielę go na ?przed? i ?po wypadku?. To był, to jest czas Wiary, Nadziei i Miłości, czas objawiania się Bożej Mocy w moim życiu. I w życiu mojej rodziny. Doświadczyłam cudu! Chodzę. Mogę iść z synem na spacer, mogę posprzątać mieszkanie, tak dużo mogę zrobić, tak dużo. Ale to nie wszystko. Bóg uczynił daleko więcej! Bóg pokazał mi, jak bardzo mnie kocha. Udowodnił i cały czas udowadnia, że jest. Po śmierci taty pytałam ? ?Czy jesteś Panie Boże??. Również i po wypadku pojawiało się to pytanie. Wywoływało w moim sercu ogromny ból i pokazywało jednocześnie obszary mojej niewiary. Pan Bóg jednak jest większy niż moja słabość ? słabość osoby unieruchomionej na szpitalnym łóżku. W zwykłych sprawach pokazywał, że jest. Jakie były te zwykłe sprawy? Przede wszystkim wewnętrzna radość we mnie ? a w tej sytuacji powinnam utracić nadzieję. Ja ją miałam i wiedziałam, że nie jest to moja zasługa. Ludzka dobroć ? dobroć lekarzy i pielęgniarek, którzy w tym czasie mieli dyżur, dobroć mojego męża, siostry, mamy, babci, przyjaciół... Ci ludzie modlili się za mnie i dawali tyle nadziei...

Pamiętam, w dzień przed Wigilią bardzo pogorszył się mój stan. Bałam się i byłam bliska załamania. Rozpalona gorączką prosiłam Pana Boga o pomoc i wtedy dotarła do mnie Jola. Jechała kilka godzin z Bielska do Miechowa po to, by jak powiedziała, przynieść mi nadzieję. Modliła się ze mną o uzdrowienie zagrożonej operacją wątroby i stał się cud, kolejny zresztą, wątroba zaczęła świetnie się goić, a ja odzyskałam nadzieję i pogodę ducha. Paradoksalnie bardzo miło wspominam pobyt na oddziale intensywnej terapii. Leżałam plackiem, doświadczałam ogromnego cierpienia fizycznego, ale jednocześnie byłam aktywna. Spotykałam się z ludźmi, rozmawiałam z zespołem medycznym. Pamiętam, że od momentu odzyskania przytomności towarzyszyła mi ogromna wola życia i zdrowienia. Pan Bóg obdarzał mnie jakąś nadludzką siłą pozwalającą w tej dramatycznej sytuacji cieszyć się życiem.

Byliśmy ? ja i moja rodzina ? otoczeni płaszczem modlitwy. Kolejną operację poprzedzało intensywne wsparcie modlitewne przyjaciół w kraju i za granicą. To było niesamowite i wzruszające, jak wielu ludzi dzieliło się z nami swoją modlitwą, czasem. Przy moim łóżku zawsze ktoś był obecny. Był czas na żarty i na modlitwę. Kiedy na nowo uczyłam się siadać 
i chodzić, też nie byłam sama. Przyjaciele zapinali mi ortopedyczny gorset i maszerowali ze mną po korytarzu. Przeżywaliśmy z mężem wzruszenie i zachwyt ogromem dobroci, której doświadczaliśmy. Kiedy Jacek jechał do naszego synka, zawsze znalazł się ktoś, kto pomógł mi się umyć, zjeść i kto uczył mnie chodzić. 

To doświadczenie wdzięczności towarzyszy mi do dnia dzisiejszego. Mam głębokie przekonanie, że Pan Bóg darował mi życie, a ja chcę je dobrze przeżyć. Może zabrzmi to bardzo trywialnie, ale ja tak cieszę się każdą chwilą życia i bardzo jestem Panu Bogu za nią wdzięczna. Chciałabym jakoś odwdzięczyć się za dobroć, której doświadczyłam. Wiem, że mam za co dziękować...

Sylwia

Numer: 8 (69)/2003

Tytuł: O radości

Wszystko mogę w Tym, 
który mnie umacnia
Flp 4,13